Właśnie dzięki życzliwemu nastawieniu Polaków do cudzoziemców postanowiłem zostać – wspomina radca i zastępca ambasadora w Ambasadzie Japonii
w Warszawie Hiroshi Matsumoto, od ponad 30 lat związany z Polską. W rozmowie z Polską Agencją Prasową mówi o fascynacji polską kuchnią, o tym, czym zaskakują go kierowcy na ulicach Warszawy oraz co łączy bohaterów powieści Henryka
Sienkiewicza z japońskimi samurajami.
PAP: Od jak dawna jest Pan związany z Polską?
Hiroshi Matsumoto: Od początku lat 80. Po raz pierwszy przyjechałem do Polski w lipcu 1982 roku, czyli w trakcie stanu wojennego. Pracowałem wtedy w japońskim Ministerstwie Spraw
Zagranicznych. Interesowałem się Europą Wschodnią. Zabiegałem o to, żeby poznać ten region.
Chciałem przyjechać do Polski i pracować na rzecz relacji japońsko-polskich. Otrzymałem od rządu
japońskiego stypendium, dzięki któremu przez dwa lata mogłem uczyć się w Polsce języka
polskiego.
W roku 1982 najpierw znalazłem się w Łodzi, gdzie przez rok uczyłem się języka na specjalnych
zajęciach dla obcokrajowców. Potem na kolejny rok przeniosłem się do Krakowa, byłem wolnym
słuchaczem na Uniwersytecie Jagiellońskim, w Instytucie Historii Sztuki. Bardzo interesowałem się
wtedy historią architektury sakralnej w Polsce. W 1984 roku zostałem zatrudniony w Ambasadzie
Japonii w Warszawie. Pracowałem tam aż do 1987 roku. Wtedy skończył się mój pierwszy pobyt w
Polsce.
Drugi miał miejsce w latach 90., a trzeci – obecny – trwa od 2011 r. Są to więc trzy dłuższe pobyty,
łącznie 11 lat. Z przerwami, w czasie których mieszkaliśmy z żoną w Tokio, a także, w związku z
moją pracą dyplomaty, w Afryce – w Zambii i Malawi.
PAP: Pana żona jest Polką
.
Hiroshi Matsumoto: Ma na imię Krystyna. Poznaliśmy się w połowie lat 80. na imprezie w gronie
znajomych. Utrzymywałem z nią później kontakt, a wreszcie postanowiliśmy wziąć ślub. Stało się
to w latach 90., podczas mojego drugiego pobytu w Polsce. Zorganizowano nam typowe polskie
wesele. Tańczyliśmy do rana. Było bardzo miło. Wśród gości byli ówczesny ambasador Japonii w
Polsce, razem z małżonką, i wszyscy pracownicy ambasady.
PAP: Pana pierwszy pobyt przypadł na okres stanu wojennego. Nie bał się Pan wtedy mieszkać w
Polsce? Co sprawiło, że zdecydował się Pan zostać?
Hiroshi Matsumoto: Najpierw trochę się przestraszyłem – stan wojenny, represje, milicja. Polska
gospodarka prawie upadła. W sklepach nie było prawie niczego. Codziennie miałem problemy ze
zrobieniem podstawowych zakupów. Po zajęciach wędrowałem po mieście. Bardzo trudno było
zdobyć jajka, a co dopiero mięso – tylko przez znajomości.
Ale mimo wszystko Polacy byli tak sympatyczni. Mieli tyle własnych kłopotów, trudności. Jednak
byli bardzo serdeczni wobec obcokrajowców, otwarci na relacje z cudzoziemcami, zainteresowani
tymi relacjami. Weseli. I odważni, krytyczni wobec otaczającej rzeczywistości. Pamiętam, ilu
wysłuchałem wtedy dowcipów, w których Polacy krytykowali swoje władze, socjalizm. Opowiadano
też dowcipy o Związku Radzieckim. Miałem dużo kontaktów z polskimi studentami. W Krakowie –
bo wcześniej w Łodzi chodziłem do szkoły dla cudzoziemców. Właśnie dzięki nastawieniu Polaków
do cudzoziemców postanowiłem zostać w Polsce.
Z wieloma znajomymi z Krakowa utrzymuję znajomość do dziś. Polacy są bardzo weseli. Pamiętam imprezy w akademiku. Życie było wtedy ciężkie, ale tak przyjemnie – lepiej – dzięki tym ludziom się czułem. Dbali, żebym nie był sam w czasie świąt. Na Boże Narodzenie i na Wielkanoc zapraszali mnie do siebie. Mówili: “Hiroshi, przyjdź do mojego domu, mama coś dobrego ugotuje”.
Przyjmowali mnie u siebie przez kilka dni, choć tak trudno było wtedy zdobyć na przykład wędlinę.
Poznałem polską gościnność. Tak naprawdę nie czułem się u nich jak gość, tylko jak członek
rodziny. Bardzo miło to wspominam.
PAP: Pan i Pana żona łączycie w swoim życiu codziennym obyczaje japońskie i polskie. Czy łatwo
było się wzajemnie dostosować?
Hiroshi Matsumoto: W każdym małżeństwie zdarzają się kłótnie – to są, że tak powiem, “sytuacje
międzynarodowe”. W małżeństwie, w którym mąż i żona wywodzą się z innych kultur, trzeba
szanować kulturę partnera. Inaczej trudno utrzymać małżeńską więź. Ja przed ślubem mieszkałem
w Polsce, więc poznałem już polskie obyczaje.
Małżonka, gdy po raz pierwszy po ślubie zamieszkaliśmy razem w Tokio, miała na początku pewne
kłopoty w kontaktach z Japończykami. Powodem była bariera językowa. Żona nie znała
japońskiego, a bez znajomości języka trudno jej było tam mieszkać. Jechać do Japonii na tydzień
jako turysta to co innego niż tam mieszkać.
Mamy jednego syna. Syn uczył się wtedy w szkole podstawowej w Tokio. Trzeba było chodzić na
wywiadówki. Żona zapisała się na specjalne zajęcia, żeby uczyć się języka. Potem nawiązała wiele
kontaktów, na przykład z innymi matkami. Żona ma w ogóle otwartą osobowość, więc dość łatwo
nawiązuje kontakty, co pomogło – bardzo wiele zależy od charakteru. Po jakimś czasie, w sumie
dość szybko, przyzwyczaiła się do życia w Japonii.
PAP: Czy w Waszym domu łączycie kuchnię polską i japońską?
Hiroshi Matsumoto: Mamy kuchnię “kompromisową”. Czasami żona przygotowuje potrawy
japońskie, ale nie przez cały czas. Ja bardzo lubię polskie jedzenie. Kotlety schabowe, bigos, żurek,
flaki. Bardzo lubię polskie potrawy wigilijne i dania z makiem na Wielkanoc.
Żona lubi kuchnię japońską. Przyzwyczaiła się, kiedy mieszkaliśmy w Japonii. Ale kiedy latała do
Polski – na święta albo na wakacje – zawsze wracała potem do Tokio z polskimi kiełbasami i szynką
w walizce. Ja zawsze, kiedy tylko otworzyłem tę walizkę po powrocie żony do domu, od razu
czułem piękny zapach. Teraz mieszkam w Warszawie, te kiełbasy mogę dostać w każdej chwili w
sklepie, więc nie ma już takiego entuzjazmu. Ale pamiętam czasy z Tokio, jak cieszyłem się, kiedy
ona wracała z Polski z tą walizką.
PAP: Wspominał Pan, że kłopotem żony, kiedy starała się dostosować do japońskiej kultury, była
na początku nieznajomość języka. A czy w Pana przypadku też były jakieś problemy? Czy coś Pana
w Polakach zaskakiwało, czegoś nie mógł Pan zrozumieć?
Hiroshi Matsumoto: Kiedy po raz pierwszy byłem w Polsce w latach 80. nie mogłem zrozumieć
zachowania sprzedawczyń w sklepach. Aż tak niesympatyczne! W Japonii jest powiedzenie: “klient
to bóg”. Klienci w japońskich sklepach są bardzo szanowani. Sprzedawczynie kłaniają się, witają.
Kiedy klient pyta, muszą mu grzecznie odpowiedzieć. A w Polsce w latach osiemdziesiątych – bo
teraz polskie sprzedawczynie są już zupełnie inne – pytam o coś i słyszę: “jestem zajęta”. I tak
dalej. Byłem zaszokowany takim zachowaniem: czy ona naprawdę chce coś sprzedać?
Ale to była cecha związana z ówczesnym systemem gospodarczym, sprzedawczyniom “nie
zależało”. Ciężko mi było przyzwyczaić się do tamtych sklepowych obyczajów. Dlatego na początku
nie lubiłem chodzić do sklepów, bo zdarzały się nieprzyjemne reakcje. Teraz jest oczywiście
całkiem inaczej, sklepy mają mieć zyski, więc każdy sprzedający się stara.
PAP: Japończycy postrzegani są przez Polaków jako spokojni, uporządkowani, nie uzewnętrzniający emocji. Polacy są natomiast ekstrawertyczni, cechuje ci “ułańska fantazja”, nierzadko brawura. Dostrzega Pan jakieś podobieństwa między nami? Coś nas łączy?
Hiroshi Matsumoto: Na pewno silne poczucie więzi z rodziną. I Polacy, i Japończycy są bardzo
rodzinni. Polacy faktycznie są ekstrawertykami, są otwarci, weseli. Choć jednocześnie – podobnie
jak Japończycy – często czują się skrępowani w różnych sytuacjach. Polacy zwracają uwagę na innych, są pomocni i sami okazują wdzięczność za udzieloną pomoc. Jeśli pomoże się Polakowi, on
to długo pamięta.
PAP: A różnice?
Hiroshi Matsumoto: Japończycy lubią porządek, przestrzeganie przepisów, reguł. Widać to na
japońskich ulicach. Kiedy jedzie się samochodem przez centrum Tokio każdy trzyma się swojego
pasa. I jeśli jest przepis, że jedziemy z maksymalną prędkością 60 km/h, to wszyscy jadą 60 km/h.
To jest efektywne, bo ruch jest wtedy płynny.
Polscy kierowcy są mniej przewidywalni. Są tacy, którzy – kiedy obowiązuje prędkość 60 km/h –
jadą 120 km/h oraz tacy, którzy jadą 40 km/h. Polacy na ulicach są dość nerwowi, widać to po
sposobie prowadzenia auta. Zastanawia mnie często, po co ci ludzie tak się spieszą. Jeśli
Japończyk nie chce się spóźnić, na wszelki wypadek wyjeżdża z domu 10-15 minut wcześniej i
potem może jechać spokojnie, bez nerwów, właśnie te 60 km/h. Na ulicach w Warszawie czuję
natomiast pewną nerwowość, czasem trzeba bardzo uważać.
PAP: Jak spędza Pan w Polsce weekendy?
Hiroshi Matsumoto: Mam oczywiście obowiązki rodzinne. Weekendy spędzam z najbliższymi. Syn
mieszka w Polsce. W weekendy mam poza tym dość często wyjazdy służbowe, poza Warszawę.
Jestem zapraszany na różne uroczystości, otwarcia imprez. To są często imprezy sportowe
poświęcone sztukom walki. Zaskoczyło mnie, jak popularne są w Polsce japońskie sztuki walki –
karate, judo, a ostatnio nawet sumo. Średnio dwa razy na miesiąc przychodzi do nas do ambasady
zaproszenie na otwarcie tego typu imprezy w jakiejś miejscowości. Staram się tam bywać. Sam nie
uprawiam karate ani judo. Ale organizatorom tych imprez zależy, żeby byli na nich obecni
Japończycy.
PAP: Angażuje się Pan intensywnie także w promocję japońskiej kultury. W marcu
współorganizował Pan na przykład przegląd nowego kina japońskiego “Nieznane oblicza Japonii” w warszawskim kinie Iluzjon, które należy do Filmoteki Narodowej.
Hiroshi Matsumoto: Frekwencja na tamtych seansach była znakomita. W Polsce jest duże
zainteresowanie kulturą japońską. Japończycy też interesują się kinem polskim, oczywiście
najbardziej znany jest Andrzej Wajda.
W Polsce zainteresowanie kulturą japońską, a także japońskim językiem jest bardzo duże w
porównaniu do innych krajów europejskich. Znajomość języka japońskiego wśród polskich
studentów jest na wysokim poziomie. Cztery uniwersytety prowadzą studia japonistyczne:
Warszawski, Jagielloński, a także Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Uniwersytet
Mikołaja Kopernika w Toruniu. Są też prywatne szkoły.
Co roku ambasady japońskie na całym świecie organizują wspólny egzamin dla cudzoziemców ze znajomości języka japońskiego. Zwycięzcy są uprawnieni do otrzymania stypendium, dzięki
któremu mogą przez jakiś czas studiować w Japonii. W ubiegłym roku najwięcej studentów
przyjętych dzięki tym stypendiom było właśnie z Polski. Wyprzedzili nawet studentów chińskich, a
pismo chińskie i pismo japońskie mają przecież takie same znaki.
PAP: Wracając do polskiej kultury, czy ma Pan ulubione polskie filmy?
Hiroshi Matsumoto: “Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana – oglądałem ten film chyba dziesięć
razy. Bardzo lubię kino historyczne, szczególnie na podstawie literatury Sienkiewicza: “Ogniem i
mieczem”, “Potop”, “Pana Wołodyjowskiego”. Oczywiście polscy rycerze, szlachcice są zupełnie inni
niż japońscy samuraje – ale są bardzo podobne zachowania, charaktery i wyznawane wartości, jak
na przykład honor.
Rozmawiała: Joanna Poros, Polska Agencja Prasowa