– Sobie samej życzyłabym, żeby liczba Polaków w Austrii przełożyła się na ich wizerunek.
Jesteśmy ciągle mało widoczni, jako wspólnota nie istniejemy – podkreśla Jolanta Róża Kozłowska,
ambasador RP w Republice Austrii, z którą spotykamy się na początku nowego roku.
Na rozmowę jestem umówiona w rezydencji pani ambasador. Drzwi otwiera mi blondynka o łagodnym uśmiechu
i spokojnym usposobieniu. – Dyplomacja w moim wydaniu nie jest cicha, wypowiadam się czasem głośno
i otwarcie – mówi o sobie ambasador Jolanta Róża Kozłowska.
Zacznijmy może od początku…
– Wychowywałam się w domu, w którym mówiło się o historii, zwłaszcza tej, o której szkoła nie wspominała.
Wiedziałam zatem o Katyniu, o innych ukrywanych faktach. Moje korzenie są znane: mój ojciec Jan Kozłowski
był działaczem opozycyjnym, od 1989 r. senatorem, internowanym podczas stanu wojennego. Czasy opozycji
demokratycznej lat 70. i 80. były dla mnie decydujące i to one mnie ukształtowały. Wzrastałam w środowisku
osób, o których dziś czyta się w podręcznikach historii współczesnej, znałam je osobiście, tworzyliśmy wspólnotę,
mieliśmy poczucie bycia odtrąconym przez system. Ale ja już to Państwu opowiadałam, nie chcę się powtarzać
(wspomnienia pani ambasador z okresu Sierpnia ‘80 publikowaliśmy w Polonice nr 280, wrzesień/październik
2020 r., są też dostępne na stronie www.polonika.at –przyp. red.).
Wydarzenia te głęboko zapisały się w mojej pamięci, gdyż bezpośrednio w nich uczestniczyłam i towarzyszył im
cały wachlarz emocji. Wybór Polaka, Kardynała Karola Wojtyłę na Papieża i powstanie Solidarności to chwile
niezwykłego uskrzydlenia, zaszczepienia nadziei w sercach milionów Polaków. Społeczeństwo skupione wokół
wspólnej idei wyjścia z komunizmu okazało się dojrzałe i zdyscyplinowane. W chwili zagrożenia oraz w chwili
euforii wykazało się odpowiedzialnością za sprawy wspólne, za sprawy Polski. Moje pokolenie zorganizowało się prężnie,
tworząc Niezależne Zrzeszenie Studentów, jego członkom marzyła się nie tylko transformacja społeczno-gospodarcza,
ale przede wszystkim transformacja ducha uniwersyteckiego, placówek naukowych, które już z racji swej nazwy
miały dawać uniwersalną wiedzę, czyli nienaznaczoną piętnem jedynie słusznej ideologii.
Państwowe Liceum Muzyczne im. F. Chopina ukończyłam w Krakowie, studia muzyczno-pedagogiczne podjęłam
najpierw w Kielcach, potem kontynuowałam w Lublinie i w Niemczech.
Czy dotknęły Panią osobiście represje?
– Byłam w pewnych okresach inwigilowana, szykanowana, aresztowano mnie dwukrotnie na 48 godzin w związku
z procesem mojego ojca. Podjęłam głodówkę i wylądowałam w szpitalu w Tarnobrzegu. Relegowano mnie dwukrotnie
z uczelni z zakazem studiowania na uczelni publicznej. W 1980 roku przywrócono mi prawa studenckie na mocy
postulatów solidarnościowych, tzw. Porozumienia Gdańskiego. Studia na kierunku wychowanie muzyczne mogłam
kontynuować na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Późną jesienią 1981 roku komitet strajkowy
NSZ UMCS (byłam jego członkiem), jak większość uczelni, zorganizował strajk okupacyjny trwający kilka tygodni,
a zakończony konferencją rektorów uczelni. Poczuliśmy moc oraz jedność z robotnikami i innymi grupami społecznymi,
ich cele i idee znalazły się też w naszym programie. Zakończyło się to wszystko stanem wojennym, 13 grudnia 1981 r
. To był cios, który zamknął nam usta: odebrano nam prawo do życia w normalności, złamano kariery, zagrabiono
podstawowe wolności człowieka i narodu.
Grudzień 1981 był też z mojego rodzinnego punktu widzenia dramatem. Dwa tygodnie grozy stanowiły dla mnie
ogromnie ciężką lekcję historii społecznej. A potem nadeszły najsmutniejsze święta Bożego Narodzenia w życiu.
I pod koniec 1983 roku wyjechała Pani z Polski.
– Paszport dostałam tylko w jednym celu: aby umożliwić władzy wypchnięcie z Polski mego ojca. Mój ojciec
jednak nie chciał wyjeżdżać z kraju, dla niego ważne było bycie u siebie w domu i działanie na rzecz ludzi na wsi,
rolników, skupionych w niezależnej Solidarności Wiejskiej, w stanie wojennym działającej w ramach
Duszpasterstwa Rolników. Wyjechałam do Niemiec na 3 miesiące, zostałam 9 lat. Ale nie byłam materiałem
na emigranta: wyjechałam z zamiarem powrotu do kraju, nie ubiegałam się o azyl, nigdy nie było to moją intencją.
Immatrykulowałam się na uczelni we Fryburgu i skończyłam drugie studia: etnologię, oraz muzykologię i historię.
Jeszcze w trakcie studiów mocno działałam w Deutsch-Polnisches Zentrum i GFPS, które współzakładałam,
koordynującym wymiany studenckie i stypendialne na rzecz polskich studentów w Niemczech.
Fryburg stanowił wówczas jeden z punktów przerzutu niezależnych książek i „bibuły” w samym apogeum działalności,
które przypadło na lata 1984–1989. Poznałam też wiele osób z Radia Wolna Europa, byłam zresztą dwukrotnie
w jego siedzibie w Monachium, za co wtedy groziło w PRL-u co najmniej kilka lat więzienia.
Los sprawił, że wróciła Pani do Monachium jako pracownik polskiego MSZ.
–W Monachium w Konsulacie Generalnym RP spędziłam dobre, piękne lata jako wicekonsul, konsul od 1994 roku,
a następnie konsul generalna w latach 1998–2002. Był to okres budowania na nowo relacji Polski ze społecznością
niemiecką w landach Badenia-Wirtembergia, Bawaria. Fascynująca była praca u podstaw, budowanie od zera
pionierskich kontaktów z instytucjami niemieckimi. Pamiętajmy, że Konsulat Generalny w stolicy Bawarii wznowił
swoją działalność dopiero w 1993 roku, ostatni konsul generalny opuścił miasto w 1939 roku. Zatem przez ponad
50 lat oficjalnych przedstawicieli Polski tam właściwie nie było. Ale ciekawe, że żyła pamięć o związkach historycznych
z Polską, z Monachium wywodzi się też słynna monachijska szkoła malarstwa polskiego. Od połowy XIX wieku
do lat 30. XX wieku ponad 300 artystów z terenów polskich przewinęło się przez Monachium i Bawarię, m.in.
ma tu swój grób Maksymilian Gierymski.
Od jesieni 2017 roku piastuje Pani funkcję ambasadora Rzeczypospolitej Polski w
Republice Austrii. Lata spędzone w Wiedniu składają się z pewnością na barwną historię.
Jak ocenia Pani ostatnie 4 lata?
– Przyjeżdżając tu, do Austrii, nie wiedziałam za dużo o ludziach, ich mentalności etc. Byłam jednakowoż
pewna, że kawa musi mieć dobry smak, a z racji wcześniejszych kontaktów z czasów monachijskich znałam
jedynie okolice Salzburga i Tyrolu. Każdy chce zostawić po sobie ślad, także ambasador szuka intuicyjnie
obszarów, z którymi ma więź emocjonalną. Dla mnie, muzyka z wykształcenia, niepracującego w swym
zawodzie etnologa, Wiedeń nazywający siebie światową stolicą muzyki to pierwszorzędny adres. Z satysfakcją
znajduję tu potencjał dla polskich artystów muzyków. Konserwatoria i sale koncertowe Wiednia,
Salzburga i Grazu przyciągają setki młodych Polaków na studia muzyczne. W całym kraju nie ma też chyba
poważniejszej orkiestry bez muzyka z Polski lub z polskimi korzeniami. W innych dziedzinach kultury i nauki
również promujemy współpracę – program wymiany studentów Erasmus. Polska posiada w Wiedniu placówkę
PAN-u, Instytut Kultury. Polacy w Austrii dobrze się integrują, polska wspólnota wtapia się bezproblemowo,
niektóre grupy zawodowe dobrze odnalazły się na rynku usług.
Szczególnie leży Pani na sercu sprawa właściwego upamiętnienia polskich ofiar niemieckiego
nazistowskiego obozu koncentracyjnego w Gusen. Jaki jest stan na dziś i jakie są szanse na
osiągnięcie porozumienia w tej sprawie z Republiką Austrii?
– Rozliczenie z przeszłością to niezwykle istotna, a niezakończona sprawa. W powszechnej świadomości funkcjonuje
upamiętniony obóz w Mauthausen, lecz stanowił on jedynie obóz główny dla kilkudziesięciu jego podobozów.
Jednym z nich był obóz zagłady Gusen. To swoisty drugi Katyń dla polskiej inteligencji, niesprawiedliwie skazany
na zapomnienie. Polacy stanowili najliczniejszą część więźniów i ponieśli największe straty. Uratować od zapomnienia
chcieli go byli więźniowie i teraz ich potomkowie. Niewątpliwie zauważamy obecnie postęp i należy to odnotować,
że obecny rząd zapisał w umowie koalicyjnej sprawę zakupu resztek obiektów i parceli byłego obozu Gusen.
Pozostały wciąż dwa obiekty do wykupu: Jourhaus – willa komendantury, oraz dwa murowane baraki więźniów.
Społeczność międzynarodowa, złożona z przedstawicieli Francji, Włoch, Luksemburga, Hiszpanii, Słowenii,
Niderlandów, Izraela, Ukrainy, Polski i innych krajów, powinna zadecydować o koncepcji, wyglądzie i statusie miejsca,
gdyż jej zdaniem moralnie należy ono do społeczności międzynarodowej. Jest to również moja misja jako ambasadora,
zobowiązanie wobec dwóch pokoleń potomków ocalonych z zagłady. Jest to też nasz polski priorytet, gdyż najlepsze
relacje buduje się wyłącznie na prawdzie, zwłaszcza gdy ta dotyczy krzywdy ludzkiej. Chcę podkreślić, że my Polacy
niczego sobie nie uzurpujemy, domagamy się godnego upamiętnienia przeszłości w imię prawdy historycznej
i zadośćuczynienia za zbrodnie, ku przestrodze dla przyszłych pokoleń. Tak długo żyjemy, jak długo żyje
po nas pamięć.
Spotykamy się w okresie noworocznym. Jakie życzenia składa Pani za naszym
pośrednictwem swoim Polakom w Austrii i rodakom w Polsce?
– Na Nowy Rok życzmy sobie nieustająco zdrowia, bo jest najcenniejsze. Niech to będzie pomyślny rok dla
budowania czegoś pozytywnego zarówno w wymiarze indywidualnym, osobistym, jak i zawodowym.
Zatrzymajmy się na chwilę refleksji.
Dbajmy o nasz wspólny wizerunek, reagujmy, gdy jesteśmy niesłusznie oceniani, nie bójmy się obalić krzywdzące
nas opinie. I zachęcajmy Austriaków do odwiedzania Polski. W ten sposób na podstawie osobistego doświadczenia
kształtowany jest obraz kraju i jego mieszkańców.
Byłoby dobrze, gdyby liczba Polaków w Austrii przełożyła się na wizerunek. Jesteśmy w liczebnej czołówce narodowości,
ale nie pod względem potencjału, który mógłby z tego wynikać: obecności w życiu polityczno-społecznym, nauce,
biznesie, etc. Jesteśmy ciągle mało widoczni jako społeczność, niezorganizowani, zbyt skłóceni i niesolidarni. Mamy
wciąż kompleks biedniejszego obywatela Europy.
Cieszy mnie natomiast rosnąca rzesza polskich studentów na tutejszych uczelniach, powroty do języka, kultury,
a nawet kraju rodziców – młodych osób urodzonych w Austrii.
Niech młode pokolenie ma poczucie, że są momenty, w których należy się wspólnie zaprezentować pod znakiem
biało-czerwonej. Ambasada nie ma koloru partii politycznych, ma kolor biało-czerwony.
Rozmawiała Anita Sochacka, Polonika nr 288, styczeń/luty 2022